Bałkany 2012
Podróże uzależniają, wiem to z własnego doświadczenia. To taki magnez i chęć zwiedzenia całego świata.
4500km – dwa śpiwory – jeden namiot – dwie osoby – jeden motocykl
Dlaczego tam – bo tam nas jeszcze nie było. Nasz plan był jeden – dotrzeć do Albanii!
Dlaczego tam – bo tam nas jeszcze nie było. Nasz plan był jeden – dotrzeć do Albanii!
Początek nie był łatwy – musieliśmy zmieścić ekwipunek dwóch osób na jednym motocyklu. Wzięliśmy więc namiot, śpiwory, karimaty, ciuchy motocyklowe, coś na zmianę i resztę najpotrzebniejszych rzeczy.
Z dnia na dzień lista stawała się coraz dłuższa, a my głowiliśmy się jak to zrobić by cały bagaż razem z nimi zmieścił się na motorze. W końcu po ostatecznej selekcji udało się.
Z dnia na dzień lista stawała się coraz dłuższa, a my głowiliśmy się jak to zrobić by cały bagaż razem z nimi zmieścił się na motorze. W końcu po ostatecznej selekcji udało się.
Wyruszyliśmy 18-tego września.
Opuszczaliśmy zimną Polskę i kierowaliśmy się jak najdalej na zachód.
Podziwiając Słowację dotarliśmy na przejście graniczne z Węgrami. Wszystkie drogi prowadzą do wielkiej stolicy – Budapesztu. W końcu po przebiciu się przez autostradę skierowaliśmy się do centrum. I tu rozpoczęła się moja gehenna. Bardzo nie lubię dużych miast, a poruszanie się po nich przyprawia mnie o zawał. Trąbiące samochody, korki i wszędzie piesi. Z zamkniętymi oczami przemierzałam stolice Węgier . Zależało nam na nocowaniu blisko centrum, by móc pozwiedzać starówkę miasta. Znalezienie taniego hotelu w sumie nie było możliwe. Miasto do najtańszych nie należy, jednak nocne widoki trochę rekompensują nadwyrężony wydatek.
Opuszczaliśmy zimną Polskę i kierowaliśmy się jak najdalej na zachód.
Podziwiając Słowację dotarliśmy na przejście graniczne z Węgrami. Wszystkie drogi prowadzą do wielkiej stolicy – Budapesztu. W końcu po przebiciu się przez autostradę skierowaliśmy się do centrum. I tu rozpoczęła się moja gehenna. Bardzo nie lubię dużych miast, a poruszanie się po nich przyprawia mnie o zawał. Trąbiące samochody, korki i wszędzie piesi. Z zamkniętymi oczami przemierzałam stolice Węgier . Zależało nam na nocowaniu blisko centrum, by móc pozwiedzać starówkę miasta. Znalezienie taniego hotelu w sumie nie było możliwe. Miasto do najtańszych nie należy, jednak nocne widoki trochę rekompensują nadwyrężony wydatek.
Po śniadaniu kierujemy się nad Balaton.
Droga mija przyjemnie. Poruszaliśmy się wzdłuż wybrzeża Balatonu, by na nocleg zatrzymać się w okolicach Koposvaru. Kolejnego dnia witaliśmy się z Chorwacją.
Obowiązkowym naszym punktem był Par Narodowy Plitvickie Jeziora.
Masa turystów, dużo polaków i piękne wodospady. Krystalicznie czysta woda zachęcała do zakazanych kąpieli. Można było tylko patrzeć i marzyć by schronić się w chłodnym, wodospadzie przed słońcem. Zwiedzanie tego kompleksu zajęło nam cały dzień – ale było warto.
Masa turystów, dużo polaków i piękne wodospady. Krystalicznie czysta woda zachęcała do zakazanych kąpieli. Można było tylko patrzeć i marzyć by schronić się w chłodnym, wodospadzie przed słońcem. Zwiedzanie tego kompleksu zajęło nam cały dzień – ale było warto.
Wieczorem zasłużony odpoczynek, a rankiem kierunek – wybrzeże Chorwacji. Wszystko fajnie, tylko jakoś nie pomyśleliśmy o tym, że w Chorwacji ciężko o kawałek zielonej trawy. To był ciężki nocleg, jednak wschód słońca nad Adriatykiem zrekompensował nam tą kamienistą noc.
Chorwacja to piękne wybrzeża, ciekawie ulokowane domy i ciepłe morze. Chociaż oboje jesteśmy raczej fanami gór, to Adriatyk robił wrażenie.
Piękne wyspy na morzu, trochę egzotyczna przyroda sprawiała, że można było poczuć się dosłownie jak na wakacjach.
Piękne wyspy na morzu, trochę egzotyczna przyroda sprawiała, że można było poczuć się dosłownie jak na wakacjach.
Mijał kolejny dzień podróży, a my kierowaliśmy się do Bośni i Hercegowiny. Zostawiliśmy za sobą piaszczyste plaże, ciepłe morze i ruszyliśmy dalej. Postanowiliśmy pojechać do Medjugorii. Trasa, którą jechaliśmy prowadziła po serpentynach ze wspaniałymi widokami i jeszcze większymi przepaściami. Blisko Sanktuarium można było dostrzec wiele autokarów i wycieczek z całej Europy. Ulice toną w pamiątkach, obrazkach i wycieczkach. Prażące słońce, tłumy turystów, a my w ciuchach motocyklowych. Po chwili ruszyliśmy dalej- kierunek – Mostar.
Miasteczko, które jest kolejnym punktem wielu wycieczek. Słynny Stary Most, to wciąż największa atrakcja tego miasta. Kamienny Łuk wznoszący się nad nurtem Neretwy. Na turystów czeka jeszcze jedna atrakcja – można obserwować śmiałków skaczących
z mostu.
Miasteczko, które jest kolejnym punktem wielu wycieczek. Słynny Stary Most, to wciąż największa atrakcja tego miasta. Kamienny Łuk wznoszący się nad nurtem Neretwy. Na turystów czeka jeszcze jedna atrakcja – można obserwować śmiałków skaczących
z mostu.
Przed nami Sarajewo.
Sarajewo to duże zatłoczone miasto. Dobrze, że podróżowaliśmy motocyklem, bo czekałoby nas długie stanie w korku, a tak udało się nam wślizgnąć do miasta w miarę szybko. Podczas takiej wyprawy „odpoczynek” to pojęcie względne. Po chwili już spacerowaliśmy uliczkami Sarajewa. Zaskoczyło nas to miasto; witryny sklepowe, restauracje, kawiarnie, sklepiki z pamiątkami.
Turyści mieszali się z miejscowymi, którzy siedzieli w kawiarniach popijając mocną kawę.
Tak wygląda centrum, jednak wystarczyło opuścić główne ulice, a świat się zmieniał. Ciemne uliczki, śmieci leżące na chodnikach. Kontrast pomiędzy dwoma światami.
W przewodniku przeczytaliśmy o wodospadzie Skakavac, który znajduje się zaledwie 13 km od Sarajewa. Szybko się zorientowaliśmy, że ta odległość to tylko złudne kilometry. Wyjechaliśmy za miasto, potem krętymi dróżkami wjeżdżaliśmy na szczyt. Dojechaliśmy pod masyw Bukovika. Zostawiliśmy motocykl i ruszyliśmy dalej w kierunku wodospadu. Minęliśmy pierwszy znak, że mamy 4 km do wodospadu.
Po drodze minęliśmy jeszcze ze dwie tabliczki z napisem 4 km i 3km. Gdy mieliśmy już zawracać okazało się, że dotarliśmy na punkt widokowy. Patrzymy i …Nie mogliśmy znaleźć wodospadu!
Turyści mieszali się z miejscowymi, którzy siedzieli w kawiarniach popijając mocną kawę.
Tak wygląda centrum, jednak wystarczyło opuścić główne ulice, a świat się zmieniał. Ciemne uliczki, śmieci leżące na chodnikach. Kontrast pomiędzy dwoma światami.
W przewodniku przeczytaliśmy o wodospadzie Skakavac, który znajduje się zaledwie 13 km od Sarajewa. Szybko się zorientowaliśmy, że ta odległość to tylko złudne kilometry. Wyjechaliśmy za miasto, potem krętymi dróżkami wjeżdżaliśmy na szczyt. Dojechaliśmy pod masyw Bukovika. Zostawiliśmy motocykl i ruszyliśmy dalej w kierunku wodospadu. Minęliśmy pierwszy znak, że mamy 4 km do wodospadu.
Po drodze minęliśmy jeszcze ze dwie tabliczki z napisem 4 km i 3km. Gdy mieliśmy już zawracać okazało się, że dotarliśmy na punkt widokowy. Patrzymy i …Nie mogliśmy znaleźć wodospadu!
Tzn była skała, ale brakowało na niej wody. Z prawie 98m spływał niewielki strumyk. Może gdybyśmy tu trafili po deszczu było by inaczej. Trochę rozczarowani wróciliśmy do motocyklu, by po chwili ruszyć dalej.
Tym razem nocowaliśmy w Parku Narodowym Sutjeska. Z miejsca noclegu mogliśmy obserwować najwyższy szczyt Maglic (2386 m n.p.m).
Czarnogóra przywitała nas wspaniałymi krajobrazami. Kręte i wąskie drogi, przepaście, góry, a w dolinach rzeki i jeziora.
Mijaliśmy jezioro Pivskie położone między górami. Jadąc serpentynami skręciliśmy drogą na Żabljak. To była chyba najpiękniejsza trasa, jaką przejechaliśmy podczas naszej wędrówki. Wkroczyliśmy na teren Parku Narodowego Durmitor.
Tym razem nocowaliśmy w Parku Narodowym Sutjeska. Z miejsca noclegu mogliśmy obserwować najwyższy szczyt Maglic (2386 m n.p.m).
Czarnogóra przywitała nas wspaniałymi krajobrazami. Kręte i wąskie drogi, przepaście, góry, a w dolinach rzeki i jeziora.
Mijaliśmy jezioro Pivskie położone między górami. Jadąc serpentynami skręciliśmy drogą na Żabljak. To była chyba najpiękniejsza trasa, jaką przejechaliśmy podczas naszej wędrówki. Wkroczyliśmy na teren Parku Narodowego Durmitor.
Bardzo kręte drogi, wąskie i przepiękne panoramy. Pierwsza wioska jaką tam napotkaliśmy to Grabovica. Położona na wysokości ok. 1300 m n.p.m. Minęliśmy kilka zabudowań i stada pasących się owiec. Najciekawszą rzeczą było boisko do koszykówki na zakręcie.
Pomiędzy górami można dostrzec jeziora polodowcowe. Tego nie da się opisać, to trzeba zobaczyć. Po kilku godzinnym przejeździe dotarliśmy do miejscowości Zabijak. Jest to najwyżej położone miasto w Czarnogórze 1450 m.n.p.m.
Byliśmy coraz bliżej celu – już jutro mieliśmy przekroczyć progi Albani.
Poruszając się wzdłuż wybrzeża jeziora Szkoderskiego, gdzie można zobaczyć flamingi. Zaraz po wjeździe do kraju skończył się asfalt, a stacja benzynowa, którą ujrzeliśmy przekonała nas, że „witamy” w innym świecie.
Byliśmy coraz bliżej celu – już jutro mieliśmy przekroczyć progi Albani.
Poruszając się wzdłuż wybrzeża jeziora Szkoderskiego, gdzie można zobaczyć flamingi. Zaraz po wjeździe do kraju skończył się asfalt, a stacja benzynowa, którą ujrzeliśmy przekonała nas, że „witamy” w innym świecie.
Pierwsze większe miasto, do którego wjechaliśmy to Shkoder. I już wiedziałam, że strach jaki czułam na przepaściach to nic w porównaniu z poruszaniem się po Albanii. Co prawda Kuba wspaniałe sobie radził w kraju bez zasad ruchu drogowego, to ja z przerażeniem patrzyłam jak poruszaliśmy się pod prąd, a światło czerwone jest tylko ozdobą. Na dwóch pasach ruchu było miejsce dla trzech samochodów, dla rowerzystów, oraz spacerujących ludzi, zaś ci co szli na zakupy zatrzymywali samochód po prostu na lewym pasie. Udaliśmy się do Tirany
i tam zostaliśmy na nocleg. Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy. Miejsce to w niczym nie przypominało wcześniej mijanych miast. Nowoczesne restauracje, kawiarnie i miasto tętniące życiem.
Centrum to plac Skanderbega. Po intensywnym zwiedzaniu stolicy wróciliśmy do hotelu,
by znów kolejnego ranka wyruszyć, tym razem do Macedonii.
Pobyt w Albanii był krótki, ale to daje nam powody by znów tam wrócić.
Następnego dnia mijany Elbasan i docieramy nad jezioro Ohridsko. Leży ono na granicy dwóch państw: Albanii i Macedonii.
i tam zostaliśmy na nocleg. Po zakwaterowaniu wybraliśmy się na zwiedzanie stolicy. Miejsce to w niczym nie przypominało wcześniej mijanych miast. Nowoczesne restauracje, kawiarnie i miasto tętniące życiem.
Centrum to plac Skanderbega. Po intensywnym zwiedzaniu stolicy wróciliśmy do hotelu,
by znów kolejnego ranka wyruszyć, tym razem do Macedonii.
Pobyt w Albanii był krótki, ale to daje nam powody by znów tam wrócić.
Następnego dnia mijany Elbasan i docieramy nad jezioro Ohridsko. Leży ono na granicy dwóch państw: Albanii i Macedonii.
Tam też zatrzymaliśmy się na odpoczynek. Niektóre kurorty były już prawie puste, a inne wciąż tętniły życiem.
Bliskość Grecji była widoczna w architekturze jak i w samym jedzeniu. Powoli docierała do nas myśl, że chcąc nie chcąc będziemy musieli się udawać w drogę powrotną.
Po odpoczynku nad jeziorem ruszyliśmy w głąb Macedonii. Krajobraz trochę się już zmienił; znikły palmy, drzewa oliwne i jakby góry trochę inne. W planie mieliśmy odwiedzić stolice – Skopje.
Zapadał już zmrok, a my nie mieliśmy pomysłu na nocleg. Podczas poszukiwań poznaliśmy dwóch motocyklistów Josepha i Darko.
Po odpoczynku nad jeziorem ruszyliśmy w głąb Macedonii. Krajobraz trochę się już zmienił; znikły palmy, drzewa oliwne i jakby góry trochę inne. W planie mieliśmy odwiedzić stolice – Skopje.
Zapadał już zmrok, a my nie mieliśmy pomysłu na nocleg. Podczas poszukiwań poznaliśmy dwóch motocyklistów Josepha i Darko.
Gdy nasi towarzysze dowiedzieli się, że kolejnym celem naszej podróży jest Kosowo mocno nam odradzali. Przekonało ich dopiero nasza dziennikarska ciekawość. Poradzili nam więc, abyśmy zdjęli nalepkę, którą nakleiliśmy w Albanii. Była to flaga tego kraju. Posłuchaliśmy ich, choć nie bardzo rozumieliśmy dlaczego. Jak się potem okazało, była to dobra rada.
Nasze obawy z odwiedzinami związanymi z Kosowem miało kilka podstaw. W każdym prawie przewodniku czy też na stronach internetowych było zapisane, że jeśli wjeżdża się do tego kraju z południa, to nie wypuszczą cię na północy. Planowaliśmy przejechać przez całe Kosowo i dotrzeć do Serbii. Zastanawialiśmy się czy po prostu nie dotrzeć do stolicy i zawrócić, tak jak inni radzili. Dlaczego Kosowo – chcieliśmy zobaczyć jak wygląda teraz ten kraj po zakończeniu działań wojennych. Nie wiedząc za bardzo, co będziemy jeszcze tam robić i co zobaczymy, wjechaliśmy na teren Kosowa.
Poruszaliśmy się głownie trasami turystycznymi. Może to zbyt duże określenie „turystycznymi” bo raczej zabytków w tym kraju nie zobaczymy. Chodziło mi raczej o trasy dość uczęszczane. Jadąc przez wioski mijaliśmy dosłownie tysiące myjni samochodowych i drugie tyle złomowisk. Kosowo wygląda jak jeden wielki plac budowy, bieda miesza się z luksusem.
Poruszaliśmy się głownie trasami turystycznymi. Może to zbyt duże określenie „turystycznymi” bo raczej zabytków w tym kraju nie zobaczymy. Chodziło mi raczej o trasy dość uczęszczane. Jadąc przez wioski mijaliśmy dosłownie tysiące myjni samochodowych i drugie tyle złomowisk. Kosowo wygląda jak jeden wielki plac budowy, bieda miesza się z luksusem.
Wielkie budynki z basenami obok niewielkich chałupek. Na swej drodze minęliśmy czołgi, jednostki KFOR i bazy wojskowe. To co rzuca się w oczy to flagi amerykańskie i… Unii Europejskiej. Mówi się, że Kosowo to takie dziecko UE i USA. Nie ma, więc co się dziwić, że gdzie tylko się da, powiewa flaga Amerykańska.
Po paru godzinach docieramy do stolicy – Pristina. Tam widać, że miasto dopiero zaczyna się budować. Można dostrzec reklamy hoteli, restauracji, których jeszcze nie ma.
Będąc tu postanawiamy zakupić jakieś pamiątki. Z racji tego, że mamy ograniczone miejsce i tonaż w motocyklu pozostaje kupić nam kartki pocztowe. Jednak gdy tylko pytam
o „postcard”, każdy kiwa ramionami, jakby nie bardzo wiedział, o co mi chodzi. Zrezygnowana już wracałam, gdy zobaczyłam coś „ala” kiosk. Były w nim pocztówki tzn. po prostu wywołane zdjęcia blokowisk stolicy – cóż musiałam się tym zadowolić.
Pamiątki zakupione, więc pozostawała decyzja czy zawracamy czy też jedziemy dalej. Postanowiliśmy pojechać i spróbować.
Minęliśmy miejscowość Titova Mitrovica i po jakimś czasie świat Kosowa się zmienił. Znikły bloki, salony samochodowe, bary, restauracje zaś flagi amerykańskie zostały zastąpione Serbskimi. Minęliśmy tablicę z napisem „To jest Serbia” mimo, że wciąż byliśmy na terenie Kosowa.
Podróżując tam można było dostrzec samochody bez rejestracji, wszystko po to, by zakwestionować oddzielność Kosowa. Serbowie niechętnie przyznawali się, że mieszkają w Kosowie, oni wciąż czuli się związani z Serbia.
Powoli zbliżaliśmy się do granicy, Zastanawiało nas co będzie dalej. Po dotarciu na granicę daliśmy paszporty. Poproszono nas jednak także o dowód osobisty. Po chwili przyszedł pogranicznik i życzył nam szerokiej drogi karząc jechać dalej. Uff udało się… Po chwili byliśmy już w Serbii. Noc spedziliśmy w tanim przydrożnym pensjonacie. Wiedzieliśmy, że kolejnego dnia czeka nas długi dzień, chcieliśmy zobaczyć Belgrad.
Po paru godzinach docieramy do stolicy – Pristina. Tam widać, że miasto dopiero zaczyna się budować. Można dostrzec reklamy hoteli, restauracji, których jeszcze nie ma.
Będąc tu postanawiamy zakupić jakieś pamiątki. Z racji tego, że mamy ograniczone miejsce i tonaż w motocyklu pozostaje kupić nam kartki pocztowe. Jednak gdy tylko pytam
o „postcard”, każdy kiwa ramionami, jakby nie bardzo wiedział, o co mi chodzi. Zrezygnowana już wracałam, gdy zobaczyłam coś „ala” kiosk. Były w nim pocztówki tzn. po prostu wywołane zdjęcia blokowisk stolicy – cóż musiałam się tym zadowolić.
Pamiątki zakupione, więc pozostawała decyzja czy zawracamy czy też jedziemy dalej. Postanowiliśmy pojechać i spróbować.
Minęliśmy miejscowość Titova Mitrovica i po jakimś czasie świat Kosowa się zmienił. Znikły bloki, salony samochodowe, bary, restauracje zaś flagi amerykańskie zostały zastąpione Serbskimi. Minęliśmy tablicę z napisem „To jest Serbia” mimo, że wciąż byliśmy na terenie Kosowa.
Podróżując tam można było dostrzec samochody bez rejestracji, wszystko po to, by zakwestionować oddzielność Kosowa. Serbowie niechętnie przyznawali się, że mieszkają w Kosowie, oni wciąż czuli się związani z Serbia.
Powoli zbliżaliśmy się do granicy, Zastanawiało nas co będzie dalej. Po dotarciu na granicę daliśmy paszporty. Poproszono nas jednak także o dowód osobisty. Po chwili przyszedł pogranicznik i życzył nam szerokiej drogi karząc jechać dalej. Uff udało się… Po chwili byliśmy już w Serbii. Noc spedziliśmy w tanim przydrożnym pensjonacie. Wiedzieliśmy, że kolejnego dnia czeka nas długi dzień, chcieliśmy zobaczyć Belgrad.
Stolica dawnej Jugosławi, przywitała nas upałem i tysiącem samochodów. Po zakwaterowaniu nie odpoczywaliśmy zbyt długo, bo chcieliśmy zobaczyć miasto. Sprawdzając mapę na recepcji podszedł do nas Brano, który oprowadzał nas po Belgradzie. Spacerowaliśmy ulicami miasta, zobaczyliśmy Nowy Belgrad, miejsce gdzie Sava wpada do Dunaju. Spacerowaliśmy po Kalemegdanie – ruinach Tureckiej twierdzy. Byliśmy pod Polską ambasadą, ale także widzieliśmy zniszczone przez NATO budynki ministerstwa. Jak się okazało Serbowie bardzo nie lubią amerykanów. Uważają, że Kosowo należy do nich. Dla potwierdzenia tego nasz przewodnik pokazał nam plakat z napisem: „Kosowo było jest i będzie Serbskie. To był już nasz ostatni punkt zwiedzania. Dalej już tylko mniejsze temperatury, w myśli obowiązek powrotu do domu i plan, by znów gdzieś wyruszyć.
Przez Węgry i Słowacje przejechaliśmy tranzytowo.
Po 18 dniach wróciliśmy szczęśliwi, ale i chyba spragnieni nowych wypraw.
Gdzie teraz – nie wiem. Ale na pewno tam, gdzie nas jeszcze nie było.
Przez Węgry i Słowacje przejechaliśmy tranzytowo.
Po 18 dniach wróciliśmy szczęśliwi, ale i chyba spragnieni nowych wypraw.
Gdzie teraz – nie wiem. Ale na pewno tam, gdzie nas jeszcze nie było.
0 komentarze