Tydzień za nami...
Minął dokładnie tydzień odkąd wyruszyliśmy z Polski. Nasz
pierwszy etap podróży uważam za zakończony pomyślnie i zgodnie z planem. Przejechaliśmy
jak na razie ponad 2000 km przez Polskę, Słowację, Węgry, Rumunię i Mołdawię.
Zwiedziliśmy cztery Parki Narodowe i pięć zabytków UNESCO. Jak dotąd prócz
mandatu na Rumunii nie mieliśmy innych większych problemów.
Głównie
spotykaliśmy się z życzliwością napotkanych przez Nas mieszkańców Rumunii i
Mołdawii. Dzięki nim Nasza podróż była ciekawsza i bardziej urozmaicona. Chociaż
najbardziej urozmaica nam podróż Nasz chrapiący pasażer, którego zabraliśmy ze
sobą z Polski. Sylwester Markuc, jako jedyny odważył się przez pierwszy miesiąc
wspólnie z nimi odczuć piękno podróżowania. Odwdzięcza się za to nam tym, co
robi najlepiej - gotuje dla Nas. Jako profesjonalny kucharz przyrządza regionalne
posiłki i wspólnie z nami poznaje różnorodną kuchnię Naszych
południowowschodnich sąsiadów Europy. Jak do tej pory przyrządziliśmy wspaniały
posiłek na Przeł. Prislop w warunkach survivalowych i pożywny obiad w okolicach
naddunajskiej Tulczy.
Sylwester będzie nam towarzyszył do Istambułu. Jednak
zanim tam dotrzemy czeka Nas pewnie jeszcze kilka nocy pod chmurką, które
wspomina najchętniej. Bowiem jak do tej pory tylko trzy razy zatrzymaliśmy się
w jakimś skromnym pensjonacie by zregenerować siły. W sumie gdyby nie ostatnie
pogorszenie pogody to też ostatnie noce spędzilibyśmy na Naszym leśnym
campingu. Temperatura Nas nie rozpieszcza, jednak im bardziej kierujemy się na
południe to podskakuje nam jeden stopień na termometrze J. Najzimniej było
jednak w Karpatach Rumuńskich, chociaż nie spadło jeszcze nam poniżej zera.
Liczymy na to że Turecka Rivera powita Nas jeszcze słońcem. Jednak zanim tam
dotrzemy zostały nam do pokonania góry przepięknej Bułgarii. Znając Kubę pewnie
i tam nie odpuścimy sobie krótkiego spacerku na szczyt który nam się szczególnie
upodoba. Bowiem tak było przecież kilka dni temu, gdy wspólnie razem zdobyliśmy
Ciarcianul górujący nad miastem Borsza do którego chętnie wracamy gdyż łączą
się z nim Nasze wspólne wspomnienia z pierwszej motocyklowej podróży na
Rumunię. Jaka będzie kolejna góra? nie wiem. I liczę na to że mile mnie Kuba
zaskoczy.
Cała Nasza podróż nie odbyłaby się gdyby nie pomoc Naszych
sponsorów. Dlatego też w tym miejscu chciałabym wszystkim podziękować za
wsparcie i napisać kilka rzeczy o tym czy to co nam daliście sprawuje się i nam
pomaga. Jeśli chodzi o ubezpieczenie to raczej nie planujemy z niego korzystać.
Natomiast kilka słów o aucie które można powiedzieć też jest członkiem Naszej
załogi. Tak jak "Czoper" mój miś podróżnik tak i Toyota, która
przygotował Nam Krzysztof Kobos po tym tygodniu podróży stała się jedną nogą
Naszej wyprawy. W sumie nie spodziewaliśmy się, że czasami przyjdzie nam
niespodziewanie pokonać pewne odcinki dróg, które nie każde auto by wytrzymało.
Chociaż patrząc na mieszkańców którzy na co dzień musza sobie radzić z tymi
drogami, lub ich brakiem to współczujemy im i zastanawiamy się jak często muszą
wymieniać podzespoły w swoich samochodach, lub jak często muszą je wymieniać w
ogóle na lepszy model. Myśmy wybrali Toyotę Land Cruiser i jak do tej pory
odpukać po dotarciu jej na kilku serpentynach i bezdrożach możemy śmiało
powiedzieć że z przyjemnością pokonuje się każdy kolejny kilometr. Co do
kolejnego prezentu, który otrzymaliśmy to termo aktywna odzież od Naszej
polskiej firmy - Brubeck. Tu również ze śmiałością możemy powiedzieć, że jesteśmy
zadowoleni z właściwości materiałów, które zostały wykorzystane by podczas każdej
zimnej i bezchmurnej nocy nie myśleć o tym jak ciepło byłoby w domu, tylko jak
piękne gwiazdy świecą nad Nami. Jednak prawdziwy test, nie odzieży, lecz Naszej
wytrzymałości dopiero Nas czeka.
Śmiejemy się wszyscy, ze ten pierwszy tydzień
to taka mała rozgrzewka, tego co czeka nas później. Hartujemy się, oraz
przygotowujemy, psychicznie i fizycznie na każdą możliwość, lecz czy da się wszystko
przewidzieć? Raczej nie bowiem spędziliśmy mnóstwo czasu na przygotowaniach, a
i tak wciąż zaskakują nas różne rzeczy w trakcie, które nie sposób było nam przewidzieć.
Od kiedy Kuba zaczął mi opowiadać o wulkanach błotnych w okolicach Buzau to
specjalnie podczas tej podróży nadrobiliśmy kilkadziesiąt kilometrów by tam
zaglądnąć, lecz okazało się, że nie możemy wejść na teren tych wulkanów, bo od
kilku dni mocno padał deszcz i okazało się, że wejście tam
jest zbyt niebezpieczne. Zrobiliśmy wszystko by chociaż jedną nogą
wdepnąć w to błoto i zobaczyć jak z kraterów uciekają naturalne bąble, lecz
niestety nikt nie poświadczy swoim stanowiskiem pracy byśmy mogli spełnić swoje
marzenie.
Choć dla mnie nie wszystko stracone, bo przecież w życiu nie raz
spotykamy się z takimi sytuacjami, które przypominają mi, ze Jeszcze raz muszę
tu wrócić. A następnym razem będę tak długo czekać na słońce, aż Ci dobrzy
panowie sami za rączką poprowadzą mnie na skraj każdego z tych błotnych
kraterów. Podsumowując cały ten tydzień to chyba tylko tutaj pozostał mi
malutki niedosyt, bowiem resztę zaplanowanych atrakcji udało nam się zobaczyć,
uwiecznić na zdjęciach i systematycznie pokazać na moim funpagu. Nawet zdarzyło
nam się zrobić coś ponadto. Bowiem nie spodziewaliśmy się szukając Południka
Struvego zobaczyć Krokodyla. Gdyby nie gościnność mieszkańców miejscowości Rudi
to w życiu nie zaglądnęlibyśmy do jaskini w głębi której znajduje się
skamieniały „krokodil”. Jak mówią sami mieszkańcy jest to ich ulubione miejsce na
ognisko i szklankę mołdawskiego wina, lecz jak dla mnie, jest to kolejna
atrakcja o której dowiedziałam się tylko i wyłącznie dzięki integracji, która
zapoczątkowała ciekawy weekend w Mołdawii. Mogę się założyć, że nie wiele osób
eksplorowało tą jaskinię, a na pewno jeszcze mniej nie odważyłoby się w tych
okolicznościach do niej zaglądnąć.
Kolejną atrakcją, która z samego słowa odstrasza, jest
ostatnia wioska trędowatych w Europie, może słowa atrakcja tutaj w ogóle nie
pasuje, lecz nie wielu z Nas wie, że w wiosce, nie daleko Tulczy mieści się
ostatni szpital w którym możemy znaleźć podopiecznych, którzy nadal zmagają się
z tą paskudną chorobą. Planujemy tam zaglądnąć z wizytą jutro. Jakie będą tego
owoce dowiedzie się podczas kolejnego wpisu. Zapraszam.
0 komentarze