Za nami kolejny tydzień...

Ostatnia wioska trędowatych w europie?

Witamy ponowienie. Minął nam kolejny tydzień wrażeń, które muszę wam opisać. Ostatnią relację zakończyliśmy zapowiedzią wizyty w wiosce trędowatych. Dlatego też pierwsze zdania poświęcam temu wydarzeniu.
Osobny artykuł na ten temat zamieszczę później, jak tylko otrzymam zgodę od głównego doktora , który zarządza szpitalem w Tichilesti. Poprosił on aby przesłać tekst do autoryzacji, by jak to oznajmił wiedział co się piszę na ten temat.

 
Zjazd do szpitala


Szpital w Tichileski ok 50km na zachód od Tulczy, to miejsce gdzie do dziś przebywa 15 podopiecznych chorych na trąd. W brew wszystkim informacją nie jest to jedyne Lapidarium w Europie, jak informuje nas lekarz z tamtego ośrodka. Pacjenci tego szpitala to osoby, u których zaleczono już trąd, lecz ze względu na to, że przebywali w tym ośrodku od bardzo dawna to pozostają w nim do dnia dzisiejszego. Ze względu na brak ogólnej akceptacji w społeczeństwie ośrodek ten stał się ich domem. Po całym ośrodku za zgodą lekarza oprowadził Nas jeden z podopiecznych o imieniu Grisza. Na pierwszy rzut oka bardzo wesoły, sympatyczny człowiek, który poświęcił nam chwilę by pokazać swój dom i poznać nas ze swoimi przyjaciółmi. Na początku wszyscy mieszkańcy raczej nas unikali. Lecz gdy po dłuższej chwili zauważyli, że nie przyjechaliśmy tam by ich zobaczyć, ale ich poznać sytuacja się zmieniła. Ważnym elementem było również schowanie aparatów i kamerki. Zapaliliśmy papierosa z mieszkańcami, obejrzeliśmy ich mieszkania, domy modlitwy i podyskutowaliśmy na wszelkie tematy związane z ich życiem codziennym. Zadawali nam również pytania. Co u nas, jak to wygląda i żyje się w dalekim śmiecie. wymieniliśmy kontakty i zapewne na święta będziemy sobie wysyłać kartki pocztowe. Odczułam wrażenie, że są to bardzo życzliwi i otwarci ludzie, którzy jak najbardziej potrzebują kontaktu z innymi. W pewnym sensie są odizolowani od świata, lecz jak mówi Grisza - to nasz wybór. Dobrze im w tym miejscu gdzie żyją, a nie wiadomo jak wyglądałoby ich życie poza ośrodkiem. Bardzo cieszę się że poświęciliśmy chwilę by zobaczyć to miejsce i poznać tych ludzi. Zapamiętam ich jako bardzo uśmiechniętych i wesołych. Szczerze mówiąc po chwili nawet nie dało się zauważyć, że są chorzy. Na szczęście dziś w pełni leczy się trąd i nie ma z nim większego problemu, choć wciąż choroba ta dotyka kraje trzeciego świata. Myślę, że w dzisiejszych czasach powinniśmy się martwić innymi zagrożeniami, a podopiecznych szpitala w Tichilestii czasami odwiedzić by nie czuli się odizolowani od świata.

     Z naszym przewodnikiem Griszą


Pożegnanie z Rumunią

Zmierzając w kierunku Tulczy, naszym głównym celem była Delta Dunaju, która swoją powierzchnią mierzy prawie 3500km kwadratowych.  Całość wpisana jest na listę światowych zabytków UNESCO. Ten wspaniały rezerwat biosfery przywitał nas bardzo deszczowym i chłodnym klimatem. Udało nam się jednak off-roadowo przemierzyć  mnóstwo kilometrów w poszukiwaniu dziczy, która wciąż tam pozostaje. Gdyby tylko nie te wszystkie śmieci nad brzegiem Dunaju to byłoby naprawdę cudnie. Nie daliśmy się namówić na rejs motorówką wzdłuż rzeki by obejrzeć więcej. Było za zimno na taką przyjemność, lecz korzystając z promu i napędu 4x4 dotarliśmy w głąb rezerwatu, spotykając mnóstwo ptactwa - mew, wron, sójek i łabędzi. Wszystkie egzotyczne ptaki przylatują tu w innym okresie, lecz nawet zimą można odczuć uroki tego wspaniałego rozlewiska.  







Ostatnim miejscem, które odwiedziliśmy podczas tej podróży po Rumunii było wybrzeże Morza Czarnego. Dotarliśmy nad plaże w Constanji gdzie pół wieku temu na mieliźnie utknął statek. Miejsce gdzie mnóstwo studentów spędza wakacje, korzystając z ciepła, piaszczystych plaż i chłodnych drinków. U nas było odwrotnie. Zastaliśmy sztorm, trzeba było grzać się herbatą a na plaży zamiast studentów było mnóstwo muszelek, które zapakowałam do plecaka. Nad brzegiem Konstancji świętowaliśmy urodziny Sylwka. Degustowaliśmy pierwsze piwo zrobione przez brata Kuby - Pawła.




Deszczowa Bułgaria

Przekraczając granicę mieliśmy w głowie opowieści o gorących piaskach, ciepłym klimacie i dobrej rakii. Ale chyba cały czas gonił nas jakiś Niż.
Przez deszcze musieliśmy nocować w samochodzie, by nie zamoczyć naszych materiałowych domków. Nie było wygodnie, lecz ciężko było znaleźć nawet nocleg. Bułgarzy nie są w ogóle nastawieni na turystykę. Po sezonie ciężko jest cokolwiek zobaczyć, zwiedzić, zjeść w restauracji i znaleźć dobry hostel. Lecz dla chcącego nic trudnego. Odwiedziliśmy prawie wszystkie zabytki UNESCO w Bułgarii. Zaczynając od rezerwatu w Srebrynie, monastyry skalne w Iwanowie, Jeźdźca z Madary po Park Narodowy Strandźa. Pierwszy dłuższy przystanek zrobiliśmy w Ivonowie, gdzie na drugi dzień chcieliśmy zobaczyć tamtejszy monastyr. Na kolację zatrzymaliśmy się w pobliskiej restauracji, gdzie przemiłą pani ugościła nas domowym jedzeniem, czyli ja musiałam się zadowolić zupą fasolową, a chłopaki pojadły po krwistym steku z ziemniakami na zimno. Okazało się, że właścicielka, również jest podróżniczką. Opowiedziała nam legendy związane z pobliskim monastyrem i św Dimitrim, pokazała nam swoje ulubione miejsca z Turcji i sprzedała nam kartki pocztowe z parku narodowego rzeki Łom, przez co wsparliśmy WWF, które zajmuje się ochroną w tym parku m.in. Susłów i Derkaczy. Na drugi dzień o poranku staliśmy już pod bramą monastyru. Niestety był zamknięty.
Mimo tego iż przez informację turystyczną próbowaliśmy się dostać do środka, niestety żaden mnich nie uraczył nas swoją obecnością. W między czasie okazało się że potrzebujemy dopompować troszkę powietrza do naszego land cruisera, więc podjechaliśmy do pobliskiego Basarbowa, gdzie poznaliśmy Stefana, byłego mistrza crosowego, który w swoim warsztacie udostępnił nam kompresor, poczęstował dobrą kawą i ciasteczkami, oraz bardzo dziwną wodnistą herbatą o smaku trawy. Ale w gościnie się nie narzeka;) Gdy dowiedział się, że zwiedzamy monastyry, zaprowadził nas do tego, który miescił się na przeciw jego warsztatu. Był to wspaniały monastyr skalny, wciąż czynny i otwarty dla turystów. Wręcz niesamowite co czasami ludzie potrafią wymyśleć i w jaki sposób zaklimatyzować się. W tak trudnym i niedostępnym terenie urządzone wspaniałe monastyry to kolejna atrakcja, którą koniecznie polecam, gdy tylko będziecie w okolicy rzeki Łom. Prócz monastyrów w tej okolicy odnaleźliśmy również mnóstwo jaskiń i ogromy tunel. wydrążony już przez ludzi. Z wnętrza skały pozyskuje się tu również materiał do ceramiki. Chcieliśmy po tych tunelach pojeździć autem, lecz nie znaleźliśmy nikogo, kto mógłby nam na to pozwolić. Trudno może następnym razem.
Po zwiedzaniu wspaniałych monastyrów odwiedziliśmy jeszcze średniowieczne miast Czerw, które również swojej lokalizacji zawdzięczało wszelkie możliwości obronne w tamtych czasach. Szkoda, że nie przetrwało do dnia dzisiejszego i jest tylko kolejną ruiną wpisaną na listę UNESCO.  Może dzięki temu kolejne nasze pokolenia będą miały okazję też to zobaczyć i już nikt nie zdewastuje tego miejsca. Szkoda, że Jeździec z Madary był w trakcie renowacji i nie udało się go w pełni zobaczyć, lecz za to więcej czasu spędziliśmy podziwiając piękno przyrodnicze Strandży i Srebryny.







Pozwoliliśmy sobie również na chwilę odpoczynku w Warnie. Gdzie w 1444r odepchnął Turków Władysław Warneńczyk.  Myśmy odepchnęli front burzowy i rozkoszowaliśmy się kąpielą w gorącym źródle wśród kuracjuszy nad morzem Czarnym. Poznaliśmy tam również Jarka, artystę, który maluje karykatury po wszystkich większych miastach świata. Z nim spędziliśmy nasz pobyt w Warnie, korzystając z ciepłych kąpieli, odwiedzając skamieniały las, który okazał się jedną z najlepszych atrakcji w tym regionie. Szkoda, że nie udało nam się wejść do delfinarium, może następnym razem. Ale za to wieczorem Sylwester z Kubą poznali mnóstwo nowych znajomych z hostelu Yo ho ho. mnie rozłożyła na chwilę grypa, ale na szczęście tylko na chwilę.



Jak tylko zregenerowałam siły udaliśmy się już na granicę Turecką

TURCJA - inny kraj

Zwiedzanie Turcji zaczęliśmy od mandatu za przekroczenie prędkości. Dzięki temu może Kuba będze jeździł wolniej J.  Pomijając ten fakt jest tu naprawdę inaczej. Niby Azja, lecz wciąż czuć Europę. Wszędzie słychać dochodzące do nas głosy Al-fatry z minaretów i prawie nikt nie mówi po angielsku. Nie wolno wwozić tu mięsa, mleka ani serów, bo mają tu bardzo drogo. Począwszy od żywności i noclegów po paliwa i wstępy do atrakcji turystycznych. Ale właśnie dla tych ostatnich przyjechaliśmy tu specjalnie. Pierwsze dni pobytu w Turcji poświęciliśmy na wybrzeże morza Egejskiego, gdzie kultura grecka pozostawiła tu po sobie mnóstwo śladów. Na początek musieliśmy się dostać do miasta Canakkle, pokonując cieśninę Dardanele. I tym sposobem znaleźliśmy się u wybrzeża morza Egejskiego. Pierwszym miejscem jakie odwiedziliśmy była słynna Troja wraz z konikiem trojańskiem. 



Piszę konikiem bo myślałam, że był większy. Jeśli ten tam stojący jest w skali 1:1 to faktycznie grecy musieli być wielkimi wojownikami. Szkoda, że większość miejsc jest tak naprawdę dziś ruiną, którą archeolodzy eksplorują i próbują odtworzyć turystą jak mogły wyglądać te wspaniałe budowle. Większość musimy się domyślać, jednak sam fakt bycia w takim miejscu napawa do zadumy. Prócz Troi zobaczyliśmy również dawną Aleksandrię i miasto Assos, które do dziś tętni życiem, chodź dziś już w stylu Tureckim. To tam po kilku dniach odnaleźliśmy wi-fi i uraczyliśmy się turecką kuchnią. Po wspaniałym posiłku złożonym z szaszłyków z baraniny i naleśników z serem - na słono bo z serem owczym. Na drugi dzień dotarliśmy jeszcze na ruiny Pergamonu - kolejną wspaniałą ruinę wpisaną na listę UNESCO. Widoki i podjazd na sam szczyt były bardzo ciekawe. Nawet sama jazda po wąskich uliczkach Bergamy. Choć tu muszę zaznaczyć, że tureccy kierowcy wcale nie jeżdżą źle.  A nawet powiem że jestem miło zaskoczona zadbanymi drogami, kulturą jazdy.
Jeszcze gdyby tylko posprzątali wszystkie śmieci i usunęli śmietniska, byłoby tu wspaniale. O wiele gorzej chodzą piesi, według których maja pierwszeństwo zawsze tam, gdzie się pojawią.



Dziś odpoczywamy znów nad morzem Marmara, gdzie pozostaniemy przez najbliższe dwa dni. Potem ruszamy na Stambuł - podbić stolicę Turcji, danego Konstantynopolu i Bizancjum. Co nas tam czeka, nie wiem. Za tydzień Wam napiszę.

You Might Also Like

0 komentarze

Popular Posts

Flickr Images